Sunday cycling
Tak się zastanawiałem jaki tytuł nadać niedzielnym wpisom związanym z kolarstwem. Niech będzie Sunday Cycling który to zwrot można co najmniej na dwa sposoby tłumaczyć.
Z wielka przyjemnością wskoczyłem na moja szosę w piątek po pracy. Wracałem z województwa Małopolskiego. Wyobrażam sobie jaką katorgą muszą być orgaznizowane tam wyścigi. Stromizna niektórych górek robi wrażenie. Kiedyś tez w tym województwie, po pracy wybrałem się na rower szosowy. Na zimne nogi podjazd spod hotelu 1,3 km 9 %. Jak to dobrze na co dzień mieszkać w miejscu w którym masz wybór górki czy płasko. Tam bym wyboru nie miał.
Sezon jazd na zewnątrz w Polsce tak naprawdę się nie kończy można się mrozić i w -10 stopniach. Doświadczyłem osobiście jazdy przy -13 stopniach. Ale to z przyjemnością wiele już nie miało wspólnego, mówię to wprost . Kolarstwo to sport letni co by tam ktoś nie twierdził. Po czym wnoszę? Choćby po tym, na której olimpiadzie odbywają się wyścigi szosowe… Na marginesie były plany by super widowiskowe zawody kolarskie na torze, przenieść na zimowa olimpiadę. Jej atrakcyjność medialnie wzrosła by dwukrotnie, ale może z tej przyczyny dano sobie z tym siana.
Se4zon zbliża się dużymi krokami. Kolarze przez pojęcie sezon rozumieją dwie rzeczy. To okres w którym się kolarz ściga lub po prostu jeździ na rowerze. Jedno i drugie podejście jest mi bliskie. Można mieć satysfakcję z obu wersji sezonu.
Kolarstwo dla przyjemności dla przebiegów dla wrażeń. To często choć ni9e zawsze prowadzi do rozkminki skoro już Mietka i Zdziszka urwałem z koła, na niedzielnej rundzie w koło Powiatu, to może bym się spróbował na zorganizowanych zawodach. To z kolei prowadzi do następnych ruchów: wyszukanie odpowiedniej imprezy niedaleko. Zapisanie się i pierwszy start.
Mój pierwszy start w życiu po zakończeniu aktywnej gry w tenisa (2 x mistrzostwo Bolesławca) to był Bikemaraton Wrocław 2012 Z problemami technicznymi ( po raz pierwszy i ostatni ) wystartowałem. Jakie to były emocje, jakie wrażenia ogromna frekwencja, 7 sektor Potężne błoto, wrażenie było takie jakby Maciek Grabek zorganizował imprezę w bagnie. Do tego kilkaset osób na raz chciało się władować do lasu drogą o szerokości 4 metrów Nic mi nie przeszkadzało. Prułem do przodu jak czołg. Jechałem na nie swoim rowerze. sztyca mi zjechała, na jakimś wyboju nic to poprawiłem lecę dalej. Pamiętam jak czarną mordkę miałem po tym wyścigu. Nawet mi brat zdjęcie zamówił i wydrukował. Tak to się wszystko zaczęło. Sporym wysiłkiem zdobyłem nawet na płaskim jak stół maratonie Poznańskim 2 sektor, na dystansie mega 2 lata później. Następna edycja odbywała się w górach a ja wiadomo królem fitnessu nie jestem. Przynamniej zdaje sobie z tego sprawę. I tak boczkiem wprowadziłem swoją maszynę do sektora drugiego przyglądając się wycieniowanym kolegom. Na pierwszy rzut oka można było poznać takich jak ja którzy 2 sektor zdobyli w Poznaniu. Cóż pierwsza górka zweryfikowała wszystko . Ale zawsze mogę powiedzieć że byłem w tym sektorze stałem tam. Dziś wspominam wyścig w Poznaniu jak ekspresowe zwiedzanie pół uprawnych po wykopkach. 60 km gazu w grupach po polach idealne warunki dla zawodników wagi ciężkiej. Bikemaraton raczej już tam nie zagląda w sumie nie dziwie się dlaczego. Z MTB nie miało to wiele wspólnego Chodzi o BM Poznań 7 września 2014 roku.
I tak to wygląda w skrócie trochę pojeździsz i chciałbyś porywalizować. Rywalizować można też bez zakładania numeru startowego. To jednak trochę nie to samo. Zawsze po brawurowym ataku na hopkę ktoś kto został z tyłu może ci powiedzieć najstarszą prawdę świata.
Nie ścigałem się…
Oczywiście, czasem jest to prawda ale bardzo często to raczej wykręt… Niemniej jednak „wyścig wszystko zweryfikuję”. Jak się chce sobie lub koledze coś udowodnić trzeba przypiąć numer i się konkretnie pościągać. Lub przyznać że jest mocniejszy to też fajne zachowanie. Nie jestem też do końca zwolennikiem startów w zawodach do których nie pasujemy wyraźnie. Nikt od Contadora nie wymagał startów na torze na 200m. Więc jeśli ktoś nie czuje się dobrze w górach, niech się ściga na płaskich wyścigach to też jest na swój sposób fajne. Najważniejsza jest swoboda wyboru i satysfakcja z tego wyboru. Kolarstwo to sport w którym się przeważnie przegrywa. Wnioski poniżej …
Pomysłowość człowieka podsuwa mu zastępcze rywalizacje i ja to popieram😉
Drobne rywalizacje jak rywalizacja wewnątrz klubu, z kolegą z ulicy, z kolegami z sąsiedniego klubu. Zawsze to coś, jakiś konkret 1 miejsca są bardzo daleko a tu trzeba się czymś konkretnym zmobilizować. Jestem wrogiem pierdzielenia głupot w stylu „każdy może być mistrzem”. Nie każdy, koniec kropka. Genetyka i predyspozycje plus tytaniczna praca- to 3 sprawy które robią potężny odsiew
Przechodzę przy słowie odsiew do kolejnego wątku. Kontrole antydopingowe na amatorskich wyścigach. Via Dolny Śląsk najlepszy w Polsce cykl imprez szosowych, do którego należy nasz wyścig Dogs Head Predator, dołączył do programu kontroli. Uważam że będzie to oprócz zaprowadzenia porządku, będzie to też swego rodzaju atrakcja. Jakimś trzeba być desperatem żeby wiedząc o takiej kontroli wpaść na teście. Życie pokazuje przynajmniej na poziomie kolarstwa zawodowego że takich asów nie brakuję. Nawet jak metody kontroli użycia EPO są perfekcyjne, zawsze znajdzie się jakiś as, który sobie pomyśli. E… mnie nie sprawdzą. Tak jak w tenisie Hawk Eye -czyli metoda sprawdzania błędów sędziowskich, jest bardzo lubiana przez kibiców. Tak i te kontrole mam wrażenie będą czasem pilniej śledzone niż generalka. To dopiero będzie hit. Życzyłbym wszystkim żeby przez cały sezon nikt przede wszystkim nie brał zakaźnych substancji. Mam nadzieję, że akcja antydopingowa sprowadzi na ziemie niektórych zawodników. Historie które nagłaśniali zasłużeni w tej sprawie blogerzy są bardzo żałosne.
Przemek Zawada jako jeden z pierwszych odpalił ten temat. Myślę że sporo mu zawdzięczamy. Takie akcje nie obliczone wprost na marketing, lubię i chętnie wspieram. Inna sprawa że po wpisie Przemka nagle wszycie chcieli się załapać na ten trend i jak grzyby po deszczu wyskakiwały kolejne wpisy. Taki czasy co poradzisz...
Nam koniec krótko o naszym weekendzie. W Sobotę Teamowa jazda z Maćkiem Julkiem Oliwerem i Tomkiem pod wiatr w stronę Leśnej i z wiaterkiem i z góry do domu. 100 pękła po drobnym dokręceniu ach ta magia liczb. Ale dziś zerknąłem na Stravie- Kwiato zrobił 100,2 km czyli tez ma podobne słabości😉. Atmosfera na przejażdżce doskonała, słoneczko świeciło, bajera szła. Maćiek z Olim i Julkiem zaprawili tu i ówdzie. My z Tomkiem daliśmy po gazie na wspaniałym odcinku idealnego asfaltu w Mściszowie. Coś się działo -w końcu na szosie. W niedziel trzeba było ubita nogę rozruszać trochę drobne zmiany w składzie. Dołączyli Romek, Kuba, i Krzysiu L.(mamy dwóch Krzysków w Road-Racing.pl) .
Znowu genialna pogoda słońce klimat pierwsza klasa świeże powietrze żyć nie umierać. W lubuskim w weekend poszalał nasz zawodnik Kamil Gromnicki. Jak zerknąłem na tygodniowy progres objętości u Kamila to widzę jednak że trochę TSSów musi wpaść żeby wygrywać. Sytuacja się pogodowo wyrównała w Sralpe jest jak w Calpe…Można śmigać i trenować. Igor pośmigał cos w zachodniopomorskim pod Szczecinem. Przy wyjazdach weekendowych rower na dachu to nie jest głupi pomysł. Oddział Wrocław zachód Road-Racingu czyli Radek i Łukasz też powojowali. Zerkam na ich jazdy i widzę że oni już są w niezłej formie. Zawsze to efekt wyższej bazy działa. Obaj mocno pojeździli w 2018 i teraz to procentuję. Widziałem też że Tomek Łukawski przemierza szosy na południe od nas. Trzeba będzie jakąś zgrupke Teamową ustawić taka konina w jednym miejscu będzie wyglądała godnie.
Do następnego razu. Na tą chwile na Mnichu chcę pokibicować chłopakom ale kto wie może zdążę się doprowadzić do stanu takiego żeby mnie Strzegomiany nie zabiły 😉
Bartosz Kasprzyk
Prezes Road-Racing.pl