Portal Road-Racing.pl przygotował dla Was drogie Czytelniczki i Czytelnicy ciekawy wywiad. Zdecydowałem się zaprosić do rozmowy Piotra Kloczkowskiego, ultrakolarza z Jeleniej Góry. Piotr poznałem w 2015 roku na spotkaniu kolarzy we Wleniu. Pretekstem do rozmowy była jego 24 godzinna wyprawa, z Jeleniej Góry nad Bałtyk, na rowerze szosowym.
Wywiad przeprowadziłem z Piotrem w Sosnówce 27 sierpnia 2017, przy okazji kibicowania kolarzowi Road-Racing.pl Tomaszowi Łukawskiemu i reszcie chłopaków na trasie Górskich Szosowych Mistrzostw Polski Amatorów.
Bartosz Kasprzyk: Przedstaw się proszę czytelnikom Road-Racing.pl.
Piotr Kloczkowski: Nazywam się Piotr Kloczkowski. Na rowerze jeżdżę raczej niedługo – na „szosie” zaledwie 3 lata. Włączając inne rowery (turystyczny i cross), razem będzie ok. 8 lat. Nie licząc czasu dzieciństwa oczywiście.
Co skłoniło Cię do podjęcia wyzwania polegającego na przejechaniu rowerem dystansu Jelenia Góra Morze Bałtyckie – nie najkrótszą drogą, bo przejechałeś 608 km?
- Nad morze z Jeleniej Góry jechałem wcześniej dwukrotnie, jednak nigdy nie pokonałem tego dystansu za jednym zamachem. Od dłuższego czasu myślałem jednak o takim wyzwaniu. Kiedy przypadkowo znalazłem informację o Międzynarodowej Ścieżce Rowerowej nad Odrą i Nysą prowadzącej wzdłuż granicy polsko-niemieckiej i kończącej się w Świnoujściu, wiedziałem, że pozwoli mi to na pokonanie dystansu w okolicach 24 godzin w relatywnie komfortowych warunkach.
Nie była to pierwsza próba z tym wyzwaniem. Co powstrzymało Cię przy pierwszym podejściu?
Rzeczywiście. Pierwsze podejście do tematu zaplanowane było na 28 czerwca tego roku. Taki wyjazd wiąże się z pewną logistyką. Nie miałem zamiaru wracać rowerem. Bilety na pociąg były już kupione, hotel opłacony, jednak już na tydzień wcześniej okazało się, że przez kilka dni będzie padał deszcz i ma być burzowo. Zrezygnowałem z tego wyjazdu i z konieczności wybrałem inny termin. Nie miałem zamiaru pojechać tam tylko po to, żeby zaliczyć trasę. Chciałem zrobić sobie fajną wycieczkę nad morze i przy okazji coś osiągnąć.
Na czym polegały przygotowania? Chodzi o stronę fizyczną do takiego wyczynu. Czy kolarz wytrenowany tak jak Ty musi się specjalnie przygotowywać?
Prosta odpowiedź... raczej nie. :)
Tego się spodziewałem, ale chciałem to usłyszeć od Ciebie.
Nie było właściwie żadnych przygotowań. Bardzo dużo czasu spędzam na rowerze – w tym sezonie przejechałem ponad 15.000 km i podjechałem 225.000 metrów w pionie. Moje wcześniejsze pomysły rowerowe (jak m.in. dwukrotny „everesting”), dały mi pewność, że wyzwanie to fizycznie nie będzie w stanie mnie złamać. Ważnym elementem była tu strona psychiczna. O ile w przypadku pierwszego terminu pewien byłem deszczu, za drugim razem wciąż łudziłem się, że uda się go uniknąć. Niestety prognozy okazały się konsekwentne – musiałem przygotować się psychicznie na 5-6 godzin opadów w nocy. Człowiek zwyczajnie się boi. To duże obciążenie psychiczne. Próbowałem też znaleźć jak najwięcej informacji na temat zaplanowanej trasy, jednak nie ma ich zbyt wiele. Ludzie wspominają, że są tam jakieś fragmenty szutrowe, ale nikt nie pisze, jak są długie i w którym miejscu trasy występują. Nie wiedziałem tak naprawdę nic. Chodzi o noc, deszcz i szuter.
Szuter jako źródło „kapci”?
Tak, ale też o ten piach, który wszędzie włazi. Nie lubię, kiedy mi się rower brudzi i nie działa idealnie. Na szczęście udało się uniknąć deszczu w nocy, jednak nie mogło być zbyt łatwo – po nadejściu dnia złapał mnie i trzymał przez ok. 5 godzin, niestety zgodnie z przewidywaniami.
Kolejny ważny temat podczas takiej próby to jedzenie i picie. Jak przygotowujesz się do tej części wyprawy, co szykujesz i jak przewozisz zapas napojów i jedzenia?
Nie smakują mi „kupne” batoniki energetyczne. Dlatego opracowałem własną recepturę, której głównym składnikiem są banany i mąka jaglana. Do tego kakao, orzechy i owoce. Zabrałem ze sobą całą blaszkę tych batoników. Nie zajmują one dużo miejsca, mają ok. 12 mm grubości. Zmieściły się w niewielkim plecaku, który można było później zwinąć do woreczka mniejszego niż pięść. Do tego miałem ze sobą 5 batoników z orzeszków arachidowych i baton chałwy.
A co z piciem?
Tak, zastanawiałem się, jak będzie wyglądała sprawa uzupełnienia napojów w nocy, po stronie niemieckiej, na ścieżce rowerowej. Nie zgłębiałem jednak tego tematu szczegółowo przed wyjazdem, nie zrobiłem też mapy stacji benzynowych po polskiej stronie. Założyłem, że jakoś to będzie. I było.
Zdałeś się na własną obserwację?
Tak, podczas jazdy ogólnie mało piję. Dzięki temu, że jechałem całą noc, a dzień był pochmurny i deszczowy, nie odwadniałem się zbyt szybko. W sumie wypiłem tylko 7 bidonów izotoniku.
Każdy niedopracowany szczegół może zakończyć taką wyprawę. Jakie części rowerowe uważasz za niezbędne? Co kolarz musi potrafić zrobić samodzielnie podczas takiej próby?
To jest bardzo ważne pytanie. Wszystko zależy od rodzaju przeszkód, jakie dana wyprawa lub wyzwanie może rzucić kolarzowi „pod koła”. Te szutrowe odcinki, które mogły pojawić się na trasie... brałem pod uwagę pokonywanie ich piechotą w najgorszym wypadku. Popełniłem też duży błąd – założyłem opony, które doskonale sprawdzają się na dobrej nawierzchni, są lekkie i świetnie przyczepne. Mają jednak bardzo delikatne boczne ścianki – cienkie jak folia aluminiowa. Przy okazji wspomnę, że połowę trasy przejechałem w świetnym towarzystwie Grześka O z Legnicy (dzięki, Greg!). W pewnej chwili Garminy, które do tej pory świetnie nas prowadziły, wyrzuciły nas na szuter. Ponieważ był oczekiwany, nie wzbudził podejrzeń i z rezygnacją, po ciemku już (był to ok. 150 km wyprawy) powoli pojechaliśmy. Niestety ścieżka okazała się nie tylko szutrowa, ale szutrowo-piaskowo-trawiasta ze sporą ilością nierówności i dużych kamieni. I stało się niestety – usłyszałem złowrogie syczenie...
Rozciąłem dość poważnie ściankę opony – zewnętrzne przecięcie miało ok. 6-7 mm. Wystąpiła konsternacja, bo taka sytuacja mogła nie tylko zakończyć wyprawę, ale i postawić mnie w bardzo kłopotliwej sytuacji – po niemieckiej stronie, daleko od wszelkich środków transportu.
Rozwiązaniem byłoby znaleźć jakąś stację...
Żeby naprawić oponę?
Nie, kolejową, żeby zakończyć wyprawę i jechać do domu.
Tego rodzaju problem...
Tak. W takim wypadku zapasowe dętki nie wystarczają. Powinienem był zabrać łatki do lepienia opon, takie używane w MTB. Na szczęście miałem nowe opakowanie z łatkami. Była w nim instrukcja papierowa złożona kilka razy...
Znalazłeś dla niej nowe zastosowanie.
Do tego celu nadaje się również banknot. Banknoty wykonane są ze sztywnego papieru. Zakleiłem oponę łatką na klej, na nią nakleiłem kilkukrotnie złożoną instrukcję papierową i napompowałem oponę do ok. 5 barów. Mimo lekkiego wybrzuszenia dało się na tym jechać. Była lekka konsternacja, bo zostało 450 km do przejechania.
A żeby było weselej, później okazało się, że nie tylko szutrówka miała skończyć się za ok. 300 metrów, ale kilka metrów obok, nieco wyżej biegła sobie metrowej szerokości asfaltowa ścieżka. Cóż... w nocy niewiele widać.
W konsekwencji nie udało się zamknąć trasy w 24 godzinach, zbyt dużo przeszkód wystąpiło po drodze. Przecięta opona, roboty drogowe, objazdy i trasa dłuższa, niż przewidywana. Nie rozpaczam jednak z tego powodu, nie to było najważniejsze. :)
Wracając do Twojego pytania – z pewnością trzeba zadbać o odpowiednie ubrania. Do tego podstawowe narzędzia – klucze imbusowe, łyżki do opon, łatki do dętek i jak widać takie do opon też. I oczywiście dobrą pompkę. Właściwie wszystko to, co zabieramy na codzienne trasy. Polecam wziąć też folię ratunkową – prawie nie zajmuje miejsca, a może „uratować życie” w kryzysowej sytuacji.
Miałem ze sobą zgrabną sakwę pod górną rurą. W niej ubrania, power banki, pudełko z łatkami i dwie zapasowe dętki. A na plecach batoniki.
Poruszasz się używając Garmina, zdjęcia robisz smartfonem. Jak na trasie trwającej 24 h wygląda zabezpieczenie baterii tych urządzeń? Jak rozwiązujesz sprawę ich ładowania?
Zdążyłem dość dobrze poznać „zasięg energetyczny” swoich urządzeń, łatwo więc było określić odpowiednią ilość potrzebnego zapasu energii. Miałem ze sobą dwa power banki, 10000 i 5000 mAh. To wystarczyło, by naładować kilkukrotnie telefon, podładować Garmina i lampkę. Jeżeli jedzie się na trasę, która ma 200 – 250 km i więcej, trzeba mieć ze sobą power bank.
Ruszyłeś po południu. Czy w trakcie trasy przeżywałeś moment fizycznej słabości, kryzys?
Wystartowaliśmy o godzinie 18:00 z Jeleniej Góry. W międzyczasie nie było dłuższych przerw, może poza tą, która wymagana była do naprawy opony. W połowie trasy, nad ranem, kiedy pożegnałem Grześka i pojechałem dalej, poczułem falę senności. Przez mniej więcej godzinę, jadąc niewymownie nudną ścieżką na wale, przysypiałem co pięć minut, cały czas poruszając się z prędkością ok. 30 km/h. Znałem już to uczucie – spotkało mnie podczas jednej z prób „everestingu”. Nie było to szczególnie niebezpieczne, natychmiast się budziłem. Mimo to czułem się nieswojo. Można oczywiście narzucić sobie mocniejsze tempo i ustawić alarm w GPS na rytm serca niższy, niż pewna wartość, ale to niekoniecznie działa, bo serce rządzi się swoimi prawami, jest nieprzewidywalne.
Twój profil na Stravie śledzi sporo kolarek i kolarzy, mają możliwość bycia na bieżąco z Twoimi zdjęciami. Zdjęcia są ciekawe bardzo sugestywne i subiektywne. Skąd pasja do fotografii? Myślałem, że jesteś fotografem zawodowym. Fotografem jeżdżącym na rowerze.
Rzeczywiście, miałem w życiu dość poważny, choć amatorski epizod fotograficzny, jeszcze zanim zacząłem poważnie jeździć na rowerze. Podróżowałem trochę po świecie, robiąc reportaże, które kilkukrotnie ukazywały się w drukowanej prasie podróżniczej. Byłem mocno zaangażowany w fotografię. Szarpałem się po egzotycznych lokalizacjach wyposażony w lustrzankę, blendy, obiektywy, samowyzwalacze i lampy błyskowe. Zaowocowało to kilkoma wystawami i nawet jakimiś nagrodami. Ta pasja pewnie jeszcze kiedyś wróci. Gdyby ktoś był zainteresowany tym tematem, zapraszam do przejrzenia moich galerii, np. tutaj: http://piotrkloczkowski.com/foto.html .
Jako poradę dla rzeszy fotografów amatorów wybierz dwie rzeczy, o które warto zadbać przy robieniu zdjęć, by były lepsze jakościowo.
Jakość techniczna zdjęć wykonanych telefonami jest obecnie tak wysoka, że na potrzeby mediów społecznościowych w zupełności nam wystarczy. Bardzo ważne jest odpowiednie kadrowanie – jego zasady opierają się na tym, jak nasz mózg odbiera obraz. Zdjęcie dobrze skadrowane zwraca uwagę na to, co jest w nim ważne lub po prostu porusza widza harmonią, lub jej celowym zachwianiem. Dobre zdjęcie jest wtedy, kiedy nawet widz nieznający się na fotografii poczuje się zaintrygowany.
Jeszcze ważniejszy jest moim zdaniem odpowiedni temat. Nie zawsze udaje się taki znaleźć. Lubię jeździć szybko, ale zawsze się rozglądam i jeżeli coś mnie zainteresuje, zatrzymuje się i robię zdjęcie.
Jakie masz zdanie na temat popularnych obecnie filtrów do obróbki zdjęć?
Nie jestem przeciwny, jeżeli ktoś to robi dobrze, jednak często zdarza się, że są one nadużywane. Dla mnie liczy się zawartość zdjęcia. Powinno być ono ciekawe nawet bez filtrowania. Przeważnie zamiast gotowych filtrów używam suwaków definiujących podstawowe parametry obrazu.
Bardzo dziękuję, myślę, że zaciekawi to naszych Czytelników. Jeszcze raz dziękuje za wywiad.
Ja również dziękuję i serdecznie pozdrawiam Czytelników!
Zapraszam do obejrzenia zdjęć autorstwa Piotra z tej wyprawy.