17.09.2017 r. Rowerem przez Karkonosze
I znowu jesteśmy w górach. Nieco ponad dwa tygodnie po deszczowym wjeździe na Śnieżkę w Karpaczu odbyła się trzecia z imprez cyklu Korona Karkonoszy organizowanego przez Rotary Klub z Karpacza. Podczas pierwszej wjeżdżaliśmy na Szrenicę.
Po dwóch Uphillach w Karpaczu startujemy w maratonie mtb Rowerem przez Karkonosze. Po wielkich emocjach podczas Uphillów przyszedł czas na delektowanie się karkonoskimi trasami mtb. Praktycznie ich całość jest znana, a to z Bike Maratonów (Karpacza, Szklarska Poręba), etapówki Bike Adventure, czy Powerade Marathonów. A były jeszcze takie imprezy jak 2009 r. Maraton Ducha Gór, czy Lech Bike Festiwal (wtedy bez udziału Macieja Grabka).
Opis trasy wskazywał, że będzie to raczej łatwiejsza wersja Karkonoszy, przede wszystkim bez wielkich trudności technicznych, a takich trudnych zjazdów czy podjazdów w naszych górach nie brak. Jednak na czekało zawodników sporo wymagających podjazdów i szybkich zjazdów. Szkoda, że organizatorzy nie mogli zaaplikować podjazdu na Petrovkę, podjazd ten to zdecydowanie najgodniejszy przeciwnik kolarza w Karkonoszach. Dodatkowo na szerokich karkonoskich trasach na kolarzy czyha jedna trudność-to przepusty wodne na Drodze Chomontowej i Drodze pod Reglami. Z jednej strony łagodne, z drugiej zakończone ostrą krawędzią, niemal pewne są tam gumy.
Biuro zawodów zlokalizowano w Ośrodku Wypoczynkowym Stokrotka. Na niewielkim parkingu gromadzą się samochody, widać znajome tarze z poprzednich imprez, tym Mirek Paździora ze Xtra Bike, czy Aneta Imielska ze Smolca, zdecydowana faworytka do 1 miejsca wśród kobiet. Aneta w Bike Maratonie i nie tylko rywalizuje z zawodniczkami zawodowymi, a na podium Open nie staje tylko wtedy, kiedy nie startuje albo dopadnie Ją pech, czyli defekt roweru. Kontuzje raczej nie przeszkadzają w odnoszeniu sukcesów.
Na imprezę przyjechali tylko najwytrwalsi, na starcie niewiele ponad 80 osób, ale to wynik spodziewanej deszczowej i zimnej aury. No ale o 10:00 nie jest źle, raz, że nie pada, dwa, przebija się słońce. Zatem startujemy z Karpacza Górnego. Asfaltem jedziemy w prawo i jesteśmy na drodze Chomontowej (może Chomątowej:)). Jedziemy w kierunku Przesieki, więc po dwóch kilometrach podjazdu zjazd. Podjazd na samym początku jest ciężki, chce się mocno pojechać, więc puls (przynajmniej mój) od razu idzie mocno w górę. Nawierzchnia sprzyja podjeżdżaniu, trochę wyrąbanego asfaltu, trochę żwiru. Peleton się rozjeżdża, tworzą się małe kilkuosobowe grupy. Jadę tradycyjnie pod koniec stawki, ale trzymam się w grupie 5-6 kolarzy, czasami, by nie spowalniać, kogoś wyprzedzę. Rozpoczyna się zjazd, ale nie jest przyjemnie, jest stromo i szeroko, dobra jakość drogi, niestety wjeżdżamy na ostre krawędzie betonowych przepustów wodnych, już na pierwszym ktoś łapie kapcia, a na kolejnych nie lepiej. Przynajmniej 7 kolarzy walczy na poboczu. Ja przy każdym zwalniam, podrzucam koła, jakoś szczęśliwie jadę, ale na ostatnim dętkę w tylnym kole mojego roweru dopada defekt. Zatem staję i do roboty, z pomocą życzliwego chłopaka z obsługi imprezy udaje się zmienić dętkę; pamiątkowe selfie i zjeżdżam do Drogi Sudeckiej. Teraz czas na odcinek szerokiego asfaltu pod górę, w stronę Przełęczy Karkonoskiej, kiedyś jechałem tędy kolarzówką.
Po prawej stronie kolejne wjazdy zapraszają w las, w końcu i trasa maratonu skręca, znowu odcinki terenowe, szybki zjazd naszpikowana kamieniami szeroka droga, trasa prawdziwie karkonoska, można poskakać po telewizorach, lepiej po nich zjeżdżać niż omijać. Daje to frajdę, im mniej hamowania, tym lepiej, ale i tu dwóch zawodników złapało kapcie. Niewielkie błotko, ale znośnie, ogólnie trasa błoto odporna. Dojeżdżamy do leśnego asfaltu między Chybotkiem a Dwoma Mostami i w ich kierunku teraz jedziemy. Osobiście wolę to zjeżdżać a podjeżdżać szutrem, czyli kierunek przeciwny. No ale trzeba jechać pod górę. Długo to trwa, podjazdy górskie to odcinki kilkukilometrowe, a ten Drogą Celną liczy ponad 3 km i nachylenie do 11%.
Na dwóch mostach krótki postój, spod wiatrówki wygrzebuję żel, pamiątkowe selfie (wyszło kiepsko) i dalej w drogę, teraz szutrowy zjazd, szybki odcinek, okazja, by podmarznąć wszak to ok. 5 km sprintu, wzdłuż urokliwej przepaści z prawej strony. Potem mamy urocze dość łatwe i żwawe szutrowe odcinki gdzieś w okolicy Kopistej, ale także szybkie, kamieniste zjazdy. Nawet nie wiem, w którym momencie zgubiłem bidon. Przede mną jeszcze ponad 20 km o suchym pysku. Na kolejnych dwóch zjazdach udaje mi się nie złapać gumy, przy pokonywaniu przepustów. Jesteśmy w okolicy Jagniątkowa, czyli moje ulubione miejsce i stamtąd kierunek Szklarska Poręba. Krótki postój na bufecie, woda w butelce do kieszeni i dalej. Teraz jedziemy podjazdem w kierunku drogi ER4 i potem Trzech Jaworów. Pomaga aura, świeci słońce, piękna zabawa w Karkonoszach, szczególnie wśród liściastych drzew. Do mety jeszcze 17 km, tak mówi organizator, a przed nami najpierw 3 kilometry w górę, a następnie kolejny potężny 4-kilometrowy podjazd niebieskim szlakiem i drogami nr 5 i 7, znany z maratonów w Szklarskiej Porębie. Jest to piękna droga, która najpierw wymaga, ale miło wymaga (od 3 do 8%), potem wynagradza szybkim zjazdem, pięknie zjeżdża się przez 6 kilometrów szeroką autostradą, trochę zakrętów i ten szum górskiej rzeki. Dla odmiany jeszcze 3 kilometry w górę i potem dojazd do zjazdu Puchatkiem i meta. 41 km przy 1038 przewyższeń w czasie 2:38, ale licząc postoje, wyszło niemal 3 godziny. Chciałoby się zapytać, czemu tak mało?
Piękna trasa, chociaż warto się zastanowić, czy konieczne trzeba zjeżdżać Droga Chomontową, czy nie lepiej wybrać uwielbiany przez kolarzy zielony szlak do Borowic. No i do mety jakiś singielek by się przydał, mile widziana o jakieś 5-10 kilometrów dłuższa trasa. Ale, tak czy inaczej, dziękujemy za miłe imprezy i oby do zobaczenia w 2018 r.
Marek Śledziona
Road-Racing.pl