Puchar Strefy MTB Sudety 2017 Grand Prix Bielawy - Sowiogórski Maraton Rowerowy 02.07.2017 r.
Po obfitującym w starty czerwcu także i lipiec nieźle się zapowiada. W każdym razie zaczął się pięknie bo po pierwsze mtb a po drugie w górach. Tym razem czas na Bielawę w ramach Pucharu Strefy Mtb.
Bielawa to miasto do którego zawsze z przyjemnością jadę, także z rowerem. Startowałem tu wielokrotnie i nigdy – czy to na imprezach Lang Team, Bike Maratonu czy Pucharu Strefy mtb trasa mnie nie zawiodła. Przeciwnie za każdym razem trasy były fascynujące, nawet jeśli, jak w 2010 r., jechaliśmy w deszczu i błocie.
Organizatorzy tegorocznego Pucharu Strefy Mtb postawili wysoko poprzeczkę. Wystarczy powiedzieć, że na dystansach mini ilość przewyższeń przekracza 1000 m a wykres trasy przypomina wynik badań wariografem sfrustrowanego kłamcy. Bliskie pionowych ukośne linie –podjazdy i zjazdy. Żadnych kompromisów. W takim razie dziś rower do zadań specjalnych-Scott Scale 60, aluminiowa rama z 2011 r., 26’’. W zasadzie można go wysłać Tomowi Hanksowi w pakiecie z Fiatem 126 p. Ale do tego roweru mam sentyment, za te Bike Adventure, Istebną, Piwniczną Zdrój i wiele innych. Idealny rower do podjeżdżania, znakomity na zjazdach, o ile jego właściciel będzie da radę zjechać singla.
Pogoda to wielka niewiadoma. W tygodniu poprzedzającym imprezę na Dolnym Śląsku mieliśmy ulewy, w Bielawie padało tylko w noc przez maratonem. Przed południem pochmurno, szaro, chce padać. Start z ośrodka wodno-sportowego, to już tradycyjne miejsce. Ruszamy po trawistej nawierzchni i przez ziemistą szykanę w góry. Nie jest nas wielu, poniżej 300 osób, ale kiedy grupa się rozciągnęła zrobił się piękny widok kolorowego pociągu kolarzy. Od pierwszego metra jest pod górę. Pierwszym celem są Trzy Buki, to ogniskowa tego maratonu, nim tam jednak dojedziemy, czeka nas sporo wspinania. Im wyżej tym bardziej stromo, jedziemy szerokimi sudeckimi drogami, zakręty nie ułatwiają jazdy bo na nich jest momentami pionowo, w końcu ludzie schodzą z rowerów. Ja na rowerze do zadań specjalnych :) na razie daje rade. Trzeba przyznać, ze rower z taką geometrią ramy na podjazdach sprawdza się świetnie. Pierwszy zjazd to po prostu odbicie z głównej drogi w nieco techniczna ścieżkę jest względnie szeroko, ale już są korzenie kamienie i błoto, w pewnym momencie robi się głęboko, i na stromiźnie pierwsze starcie z prawdziwym błotem mtb. Udaje się utrzymać w siodle., dużo lepiej niż w Walimiu. Potem wracamy na szutry prędkości i nachylenie rosną, piękne są te długie górskie zjazdy. Niby tylko kilka kilometrów zjazdu a ja już się świetnie bawię, w leśnym mtb takich emocji nie uświadczysz, szosa to zupełnie inna kategoria. Zjeżdżamy szybko mimo luźnych kamieni i nierówności a na koniec zjazdu na wypłaszczeniu ostro w prawo i singlowy podjazd. jakiś zawodnik walczy z defektem koła o dziwo 26’’, o dziwo opona dętkowa, więc oddaję mu swoja dętkę, teraz będę potrzebował sporo szczęścia , bo w razie gumy koniec jazdy. Kolejna sekwencja podjazdów i dalszy wysiłek pod górę przejechaliśmy niejakiego Korczaka, jakiegoś Niedźwiadka, potem nieco łagodniej dojeżdżamy do bufetu na Trzech Bukach. Trasa prowadziła pod prąd tego, co było w 2015 r. Na bufecie piję i dalej w drogę, w dół. Pomału wychodzi słońce. Wjeżdżamy w jeden z najbardziej niesamowitych odcinków, jakie kiedykolwiek pokonywałem, to singieltrack chyba specjalnie wybudowany, znakomity zawijas trzeba uważać na drzewa, bo jedziemy miedzy nimi i bardzo blisko. Cudowna ścieżka w dół bardzo przypominająca te Świeradowsko-czeskie, ale dużo trudniejsza technicznie i bardziej widowiskowa. Nachylenie momentami duże i jaka frajda z jej pokonywania. To w lewo to prawo. Pięknie. Końcówka prowadzi na do szerszej dogi, ledwo zmieściłem się w zakręcie, ostro w prawo do góry. Podjazd jak wiele w górach, zaczyna się niewinnie, jakiegoś wyjątkowego nachylenia optycznie nie widać, ale im dłużej jadę tym mniej jadących. W zasadzie to przede mną tylko kolarz w pomarańczowych skarpetach jeszcze walczy. A tu co coraz ciaśniej i techniczniej ostało się błoto zalegają kamienie. W pewnym momencie jadę już sam, kolega w pomarańczowych skarpetach traci stateczność . Walczę. znowu obciążenie kierownicy, duża kadencja i tak wytrwale, gdzieś jednak możliwości się kończą, trzeba prowadzić, bo raz nachylenie a dwa- kamienie. Okazuje się, że tu wszyscy prowadzą rowery i tak niemal do rozjazdu mini/mega. To ok. 1 kilometr z buta i tu zdecydowało się, ze odpadem ze mega. Zatem mini do mety, ale nie ma łatwych zjazdów. Przeciwne singiel po singlu i znowu singiel. Ale w przeciwieństwie do Walimia głowa tez już pracuje i można jechać. Strzałki prowadzą „poboczem” wąskim korzenistym, z kolei jezdnia ;) to porozwalane głazy bez nawierzchni. Kawałek prowadzę bo ktoś przede mną prowadzi z kolei z tyłu nadciąga pierwszy z mega-to Wojciech Halejak, schodzę z roweru, by zrobić przejazd, ale on widząc zawodników zjeżdża za motocyklem szerokim wąwozem, pokonuje go niczym asfalt, mimo braku nawierzchni. Dla Halejaka to jednak nie problem. Trochę tylko sprowadzając dojeżdżam do bufetu. Teraz szeroko w dół, ale jednak to nie koniec emocji i trudności. Ktoś woła, że jeszcze tylko dwa podjazdy, pierwszy z nich nie dość że ciężki to jeszcze prowadzi po wycince, i świetnie, bo wycinki leśne stają się niemal naturalnymi ścieżkami mtb. Jesteśmy na jakimś szczycie ale teraz zjazd. Kolejny singiel teraz z kolei wyjeżdżoną ścieżką zjazd jest wąski i kręty zryta ziemia, trochę korzeni ale przede wszystkim nachylenie. Ręce wyprostowane tylna część za siodłem i praca manetkami – piękny zjazd jest mój niemal w całości, bo pod koniec zatrzymuje się za dwoma pieszymi kolarzami, potem puszczam kogoś z mega, kawałeczek tylko z buta. Jaka nagroda za tego singla oczywiście widok na okolice i widać zbiornik wodny w Bielawie. Pięknie. Teraz jazda w dół szeroko, ale gdzieś na końcu single a potem ostatni długi podjazd, odcinkiem który w Bike maratonie był początkowym. Podjazd jak pamiętam jest znaczący i selektywny. Teraz już chyba do mety, ale cały czas technicznie. Coraz więcej megowiczów lae niestety już nie klasy Halejaka, ale trzeba im ustępować, dla mnie to kończy się raz w jagodach, raz niemal na drzewie. Niestety ci geniusze tras nie umieją wyprzedzić bez lewa wolna, coś jesteśmy na wąskim singlu i nawet nie ma gdzie zjechać . Na najstromszym zjeździe jest pani fotograf ale zdjęcia nie znalazłem. Korzeniowo -zakrętowy singiel doprowadza do dojazdu do mety. Wjeżdżam na nią ze starszym zawodnikiem z którym się wyprzedzaliśmy na trasie. Jesteśmy na mecie ręka w rękę. Po 2 godz. 37 minutach kończę 26 km. Szkoda, że zrobiono limit wjazdu na mega. Z sentymentem wspominam imprezy, na których walka na mega trwała ponad 5 a czasami 6 godzin. I o dziwo nigdy nie byłem ostatni nawet w kategorii M3. Teraz, co obserwujemy, poziom sportowy wzrósł, ale czy wszytko musi być takie na poważnie i na sportowo? Trasa była znakomita nawet na mini ale przez ten limit nie wjechałem na mój ulubiony podjazd czyli Kalenicę. Dwa lata temu przejechałem całą trasę, tym razem zabrakło. Za trasę opinia jak najbardziej pozytywna, ale ze względu na ten limit czasu na mega ogólnie oceniam imprezę negatywnie. W przeciwieństwie do przynajmniej jednego kolarskiego portalu, naszych relacji nie zamieszczamy jako promocji danego wydarzenia, w zamian za nasze publikacje nie oczekujemy gratyfikacji np. startu bez uiszczania opłaty. Mogę sobie zatem pozwolić na całkowicie subiektywną ocenę.
Tak to wygląda, jak portal jest niezależny -red. nacz.
Marek Śłedziona
Road-Racing.pl