Powrót w prawdziwe góry przydarzył mi się na prawdziwym mtb. Było to pure mtb, przez co języku kolarzy rozumie się bezkompromisowe trasy z superciężkimi podjazdami i wymagającymi technicznymi zjazdami, trasy te charakteryzują się wysoką suma przewyższeń i stopniem trudności niemal na każdym odcinku trasy. Takie trasy proponował Grzegorz Golonko. W ramach mtb Powerade Matarhon. Każdy to po 2010 r. mierzył się z trasami maratonu w Karpaczu poznał najdosłowniej treść pure mtb. Puchar Strefy MTB organizuje Stowarzyszenie o tej właśnie nazwie, które wytyczyło trasy w Sudetach. Tak więc jeśli zobaczycie oznakowane trasy w okolicy Bielawy, Głuszycy, Barda Śląskiego, Srebrnej Góry to tej ekipie to zawdzięczacie. Ci ludzie maczali palce w wytyczaniu tras Bike Maratonów i wspomnianych już Powerade Mtb Marathonów, z których najlepiej wspominam Głuszycę AD 2010, nawet jako trasę wszechczasów.
Od 2015 r. możemy startować w Pucharze Strefy Mtb. Trasy ambitne, ale do przejechania. Organizator ten ma szczęście do pogody. Nie startowałem jeszcze nigdy w deszczu, a jeśli już popdao to jak w Bielawie, kiedy stratowaliśmy w temperaturze 38 st. i otrzymaliśmy nieba trochę wody dla ochłody. Rekord temperatury padł w Głuszycy w 2015 r. kiedy było 43 st. z kolei niemal miesiąc później impreza w Srebrnej Górze odbywała się w temperaturze 3 st. i takie maratony te pozostaną w pamięci nie tylko ze względu na warunki atmosferyczne, lecz przede wszystkim trasy, które były naprawdę pasjonujące.
11.06.2017 r. stanąłem przed trudnym wyborem, czy jechać do Zielonej Góry na podrasowaną trasę Kaczmarek Mtb, czy w końcu pojechać porządny górski maraton. W perspektywie wakacyjnej etapówki potrzebuję zmierzyć się z górami sensu stricto, bo w lasach trudno o zbudowanie formy. Wszak tak podjazdy jak i zjazdy górskie to kilometry a nie tylko setki metrów w górę i dół. Oprócz przygotowania siłowego trzeba przygotować głowę, sylwetkę na zjazdach wytrwałość w podjeżdżaniu. Po raz ostatni jakikolwiek góry (Izery) odwiedziłem na mtb ponad rok temu. Zatem witajcie Sudety.
Walim to miejscowość bardzo górska. Wystarczy powiedzieć, że na tzw. rozgrzewce, nazwijmy tak zwiedzanie miejscowości przed startem maratonu na 5,8 km wyszło 198 m przewyższeń. Zatem dobrze trafiłem. Na starcie czołówka dolnośląskich kolarzy, Votum i kilka innych. Jest kolega Rafał, wreszcie jakaś wspólna impreza. Rafał szykuje się do Beskidów Trophy. Na dworze skwar, zatem zapowiadał się ciężki maraton. I był. Początek to kilkaset metrów asfaltu w dół, by za chwilę rozpocząć pierwszy podjazd. Jedziemy asfaltem po prawej stronie piękny widok na trawiaste zbocze tu i ówdzie nowe domki letniskowe po lewej zaś starsze zabudowania Walimia. Pierwszy zjazd jeszcze łatwy wśród łąk polną acz kręta drogą, pierwsze duże prędkości, a przed-nami taka sama droga, tyle, że pod górę. I to mocno pod górę, widok podjazdybudzi respekt, sa pierwsi prowadzący rowery, dla mnie to najdłuższy pojazd od ponad roku, ale wjeżdżam bez problemów, za to puls już mocno w górę. Po podjeździe można by znowu cos na szybko, szeroko, ale tym razem zaskakujący singiel, nie dość, że pokręcony to jeszcze zryta nawierzchnia, jakby stado dzików poprzedziło nasz przyjazd i pełno tam kolarzy, głowa jeszcze nie pracuje jak powinna i tym razem sprowadzam, by zaraz wsiadać i zdobyć kolejny podjazd, a po nim zjazd (tym razem na kolach, bo nie w siodle) znowu singlem zakończonym ostro w lewo, i podjazd o takim nachyleniu, że o wjechaniu początkowej części nie ma mowy. Kawałek wprowadzam, ale dalsza część, prowadząca wąwozem, już wjeżdżam, by na chwilę z lasu wjechać na łąkę i tu dokończyć stromy zawinięty wjazd. Zjazd ponownie na nogach. Wychodzi na razie co drugi singiel na siodle i pieszo. Następnie kolejny podjazd a w zasadzie konglomerat podjazdów, które łączy jedno-mega nachylenie i brak choćby chwili wytchnienia, bo gdy już podjadę, to trzeba zjechać po korzeniach kamieniach i tak bez przerwy, cała trasa ostro w górę i jeszcze ostrzej singlowo w dół. Po 1h i 1 min mam za sobą dopiero 9,5 km, łudzę się, że strava się zawiesiła, ale nic z tych rzeczy. A podjazdy nie na żart, każdy jest naprawdę wymagającym przeciwnikiem, z którym warto powalczyć, więc nie ustępuję, pracuję nad pozycją nad odpowiednim obciążeniem kierownicy i tyłu i jakoś daje radę, wolno, ale na kołach, noga podaje a jechać się chce, bo otoczenie i widoki piękne. Trasa jest dość arytmiczna, często z szerokiego pojazdu singlem zbaczamy w dół , by po chwili pionowym podjazdem wrócić na tę sama drogę. W sumie na całej strasie bodaj tylko dwa razy podprowadzam, trochę więcej sprowadzania, z tym, że im dłużej jadę tym więcej zjeżdżam. A że jadę długo to postępy mam gdzie czynić. Najmocniejszym podjazdem okazał się ten na Sowę, po bufecie. Najpierw asfaltem wyjeżdżamy z Rzeczki, potem czerwonym szutrem, niby optyczne nic wielkiego ale raz po raz wyprzedzałem pieszych, po mną nikt nie jechał. W lesie niewiele łatwiej. Na krótkim odcinku też wprowadzałem, kiedy już nie było nawierzchni, ale zawodnicy z czołówki raczej wjeżdżali. Potem zaczęły się prawdziwie sudeckie zjazdy, było technicznie sporo kamieni, po większych dało się zeskoczyć inne subtelnie ominąć, jak za dużo głazów na drodze, to zawsze gdzieś, między drzewami po korzeniach znalazła się ścieżka. Kolejna wspinaczka doprowadziła do Przełęczy Walimskiej a tam miła wiadomość 5 km do mety, ale podjeżdżania i zjeżdżania ilościowo i jakościowo nie mniej niż wcześniej. Zjazd oczywiście singlem, z tym, ze tu z roweru „zrzuca” mnie ktoś z mego, konkretnie trzeci zwodni w stawce, (tylko tylu mnie zdublowało) ale dalszą część singla zjeżdżam. Najpiękniejszym momentem była sekcja xc, wytyczona taśmami i mocno pokręcona, zakręty 90 st. dwie ścianki po górę i ostro w dół, technicznie korzeniowo i tak do końca. Na dystans mega (drugą pętlę) nie zdążyłem ale i tak satysfakcja spora. Trasa wyjątkowo i niespodziewanie ciężka-na 22,7 km 1068 m przewyższeń. Pewnie dlatego jechałem niemal 3 godziny. Jak ma mój gust trochę nazbyt selektywna. Założenie, że najpierw pionowo do góry a potem im więcej singli i im bardzie na nich pionowo tym lepiej brzmi pięknie i zapewne ta trasa spodobała się przytłaczjącej liczbie kolarzy. Jednak jak mój gust było trochę za bardzo technicznie. Ale z drugiej strony pewnie podobnie jeżdżą na Sudetach Challenge J
Do zobaczenia na Wjeździe na Szrenicę. Relacja już niebawem.
Marek Śledziona
Road-Racing.pl