Acer

 

https://fitwheels.eu/

 

Maratony Rowerowe Lang Team

Kategoria

Maratony Rowerowe Lang Team 2019

11.05.2019 r. – Kraków

Kraków to miejsce, w którym na maratonach mtb startowałem już wtedy, kiedy jeszcze nie umiałem zbyt dobrze jeździć na rowerze. Po raz pierwszy w 2008 r. pojechałem tam mini w Powerade Maraton mtb Grzegorza golonki. Potem były już tylko trasy mega u wspomnianego Grzegorza Golonki i raz w Cyklu Mazovia Cezarego Zamany. Ostatni raz w 2011 r. na imprezie Grzegorza Golonki, kiedy przedwcześnie zakończyłem jazdę z powodu defektu opony. Ale też u tegoż Golonki maraton w 2010 r. był jedną z najbardziej epickich imprez. A wszystko z powodu ulewy i ogromnego błota na trasie. To znane ze Zdzieszowic, czy Sulechowa nawet się nie umywa. Trasę zmieniono wówczas w obawie o zdrowie zawodników a po drodze kilka razy trzeba było stawać by oczyścić osprzęt z błota.

Przez kilka lat Kraków zszedł z mapy dużych imprez mtb, a trasy te odkurzył Czesław Lang. W imprezach organizowanych przez Lang Team też trochę pojeździłem. Przede wszystkim była to Bielawa w 2009 i 2010 r. a w 2008 r. Jelenia Góra. Potem Czesław Lang w Bielawie i Jeleniej Górze imprez już nie organizował, ale zaczął tam organizować maratony Maciej Grabek. U Czesława Langa ciężkie były początkowe kilometry i końcówki.

Kraków to tylko miejsce starów. Tak naprawdę zawsze wyjeżdżaliśmy pod Krakowie i miejscowości lasy-Kryspinów, Zakamycze, Lasek Wolski, Lasek Zabierzowski, Balice,czy Instytut Zootechniki. Z na roku na rok trasy były coraz trudniejsze a prym w ulepszaniu wiódł Grzegorz Golonko. Ale maratony Czesława Langa stanowiły z reguły lżejsze wersję innych imprez. Jak będzie w tym roku?

mm

Tę imprezę wybrałem sobie na urodzinowy prezent. Przejeżdżając fajną trasę można się poczuć młodszym o kolejny rok. Kraków to zresztą moje ulubione. Okolice Krakowa to obszary dość górzyste. A planowana trasa 66 km dawała nadzieję na dość długą jazdę. Niestety organizatorzy imprez rowerowym dążą do skracania czasu zabawy. Ma być coraz szybciej. z reguły to ok. 2,5 godz. Jazda powyżej 3 godzin to rzadkość.   

Bardzo wczesną jazdę samochodem umilam sobie muzyka w trójce sporo bluesa, z kolei na  rmf-ie to co zawsze. Po drodze śniadanie na Orlenie.

W samym Krakowie jeszcze bez korków, miasteczko zawodów ulokowane na błoniach. Z kolei parkingi przygotowane na stadionie Wisły Kraków. To standard zapewniony po raz pierwszy. W biurze zawodów pustki, wszak nie Ma jeszcze godziny 9:00.

W pakiecie skarpety i jakiś baton. Mogę spokojnie przygotować się do startu. Po 10:00 jadę na rozgrzewkę. Miasteczko już żyje przy mikrofonie Henryk Sytner. Nie widzę nikogo z naszych okolic. Nawet z Rometu. Tym razem walka na dystansie mini nie będzie tak zacięta.  Jako rozgrzewkę przejeżdżam kilka okrążeń wokół błoni. Mnóstwo ludzi biega, jeździ na rolkach, sporo rowerzystów, jakaś grupa kolarzy szosowych spotyka się na wspólną jazdę. Miejsce tętni życiem. Ktoś robi sobie sesję foto. Jakiś instruktor uczy postępowania z psem.

Pogoda wymarzona - słońce grzeje, gdy zasłoni je chmura wieje lekkim chłodem.

mtb

Ustawiam się w siódmym sektorze. Tym razem w środku. Ciekawy jest początek. Każdy sektor staruje osobno, robi rundę przez poł terenu błoni, tak, że zawodnicy z kolejnego sektora mogą cała grupę obserwować. Pierwszy sektor już po kilkuset metrach mocno się rozciągnął. Widać kilku liderów. Ruszamy dość żwawo. Trzymam się czyichś kół jeśli ktoś wyprzedza, zaraz łapię jego koło. Początkowe kilometry na błoniach płaskie i trawiaste. Rower full bardzo tu pasuje. Następnie po przejechaniu Błoni wyjeżdżamy w kierunku ZOO i tam w lewo jest pierwszy podjazd. to łatwiejsza, starsza wersja początkowych kilometrów. Jedziemy po charakterystycznych bloczkach by nagle wjechać do lasku Wolskiego i tu pierwszy wąski i bardzo stromy podjazd. Zawodnicy schodzą z rowerów. To miejsce już samym widokiem wzbudza respekt. Wielu to debiutanci i prowadzą, ja jadę. Choć podłoże jest mokre i gliniaste. Opony nie oczyszczają się, glina się klei. Jakoś omijam zawodnika, który przy takiej wspinaczce bezpiecznie upada. Jazda polega na wołaniu do pieszych by zrobili miejsce na przejazd. Jakoś się udaje, ale potem następuje zakręt niemal o 180 st. w lewo i tam już na glinie tracę przyczepność. Lepsza, prawa strona ścieżki zajęta jest przez prowadzących. Oczywiście mam pełne zrozumienie dla wprowadzających rowery czy sprowadzających na zjazdach. Sam jeszcze nie tak dawno butowałem na niejednym maratonie. Kilkanaście metrów wprowadzania w grupie zawodników. Jadę dalej. Po krótce zaczyna się odcinek specjalny. W zamierzeniu autora trasy zapewne takie swoiste xc góra dół singlami, ale gliniane podjazdy są tak mokre, że nie da się  tego podjechać. Z kolei zjazdy zakorkowane przez sprowadzających. Czasami coś gzieś bokiem zjadę po liściach, szkoda, ze taki fajny trudny odcinek poszedł na początku trasy. Trochę to uderza w stronę mentalną, ale jakoś sobie tłumaczę, że to ma być przyjemność, rozrywka, trzeba się cieszyć kilometrami. Późnej gdy na trasie jest mniej tłoczno  już można nacieszyć się technicznymi sekcjami. Tu full pomaga szczególnie na brukowanym zjeździe. Wyjazd z lasu wita nas pięknym widokiem, między innymi znanym z autostrady opactwem w Tyńcu. Potem trochę płaskiej części wokół autostrady A 4 wiodącej na Rzeszów. Wjeżdżamy na odcinek w kierunku lotniska Balice. To stały punt tras maratonów mtb. Na trasie wielkie kałuże nie omijam ich jadę prosto, opłaca się. Z tyłu kilkadziesiąt metrów za mną kilka osób jedzie a bagienko omija polem. Dojeżdżamy do Cholerzyna. Jest tam różowa strzałka z napisem „rajd rowerowy” więc jedziemy drogą asfaltową. Otwarty ruch ale skoro jest nas pięcioro to chyba jedziemy dobrze. Zatem fajna jazda asfaltem w grupie. Daję kilka zmian. Po wjechaniu do kolejnej miejscowości nabieramy wątpliwości czy jednak nie zgubiliśmy trasy. Chyba jednak tak. Wracamy zatem do miejsca, gdzie ostatni raz widzieliśmy jakąś niebieską strzałkę. Na szczęście odnajdujemy właściwe oznaczenie. Okazuje się że strzałki w prawo były wbite na paliki i lekko ukryte były w trawie. W ten sposób dołożyliśmy prawie 11 km do dystansu mega. Straciliśmy ok. 40 minut, bo aby się naradzić trzeba było stawać. Okazuje się nie jestem pierwszym zawodnikiem Road- Racing, który w Cholerzynie jechał rowerem. Rok wcześniej trenował tu Łukasz Łopuszyński. W sumie nie ma tego złego. Wyszedł mały trening przed imprezą szosową Predator Dog’s Head w Gromadce. Pod wiatr było prawie 30 km/h, z wiatrem ponad 30 km/h. jak na górale fajnie. Wracamy na trasę maratonu jedziemy teraz już w stronę lotniska w Balicach. Potem instytut zootechniki. Tam lekkie początkowo nachylenia przechodzą w kilka asfaltowych ścianek. I to nachylonych ponad 13%. Między innymi Burów. Mocno trzeba powalczyć by to wjechać. Podziwiam kolegę na rowerze trekkingowym, który mocno walczy na podjazdach. Sporo klimatycznych szutrów leśnych. Ale nie ma płaszczyzn.  Góra, dół. Niby jadą dość żwawo, ale kilometry upływają powoli. Tak się dzieje między 30 a 35 km. Dobrze, że trasa jest ciekawa. Wreszcie po 40 km (dla mnie 50) bufet. Na takiej trasie jeden to za mało. Napełniam pusty bidon,  wciągam banana i w trasę. A tu rewelacja. Odcinki singlowe, zjazdy, są prędkości. Świetnie zjeżdżam jakiś niemal pionowy zeskok, potem zmiany kierunków zakręty. Zjazdy w wąwozach po korzeniach i kamieniach, full zbiera nierówności. Na ścieżce wzdłuż urwiska nie mieszczę się zahaczam kierownicą o drzewo i zaliczam glebę. Po heroicznym boku z trudem ratuję rower i siebie przed wpadnięciem do rowu. Przy okazji połamałem numer startowy. Jakoś udało się wstać, Na podjeździe jest tak stromo i ślisko od gliny, że mimo szczerych chęci muszę trochę podprowadzić. Koledze na rowerze trekingowym, który mnie dogonił gdy walczyłem przy rowie daje wody, picia, wyżej pomagam komuś pokonać skurcze. Jest ciężko i niespodziewanie upalnie. Ale tez pasjonująco. Po podjechaniu reszty  gdzie trzeba było zaatakować parę korzenistych ścianek otrzymujemy nagrodę – zjazd z widokiem na Beskidy i Tarty. Zatrzymuję siei proszę turystę o zdobienie zdjęcia. Taki widok trzeba uwiecznić. Potem dojeżdżamy do Lotniska Balice i przy autostradzie wracamy do mety. Końcówka w lasku Wolskim to znowu seria podjazdów i zjazdów, ale bardziej pasjonujących niż trudnych. Trzeba trochę podjeżdżać, także brukiem. O dziwo mimo, że jechałem z 7 sektora i nadłożyłem kilometrów parę osób dogoniłem. Jeszcze odcinek na błoniach i jest meta. Cóż to była za trasa. Spodziewałem komercyjnej łatwej lekkiej i przyjemnej a tym czasem było bardzo ciekawie i często zaskakująco trudno. Jedyna wadą było to, że początkowym odcinkiem specjalnym puszczono całą stawkę, której na początkowym odcinkach udało się całkowicie rozciągnąć a to  utrudniło podjazdy i zjazdy w tłoki. No i tylko jeden bufet na trasie 68 km. Po za tym znakomicie. Wróciłem do jeżdżenia ponad 4-godzinnego. To było naprawdę piękne.

 

Marek Śledziona