Acer

 

https://fitwheels.eu/

 

Gwiazda Południa- etapówka MTB okiem Marka

Kategoria

Lato z gwiazdami

Gwiazda Południa 2017

Po dwóch latach przerwy znów czas na etapówkę. Po reaktywacji Bike Adventure startowałem w 2013 r. i 2014 r. w tych imprezach. Mimo, że obiektywnie były zbyt ciężkie dla mnie (za każdym razem startowałem na dystansie pro) to udział wspominam miło i twierdzę, że naprawdę warto zmierzyć się z takim wyzwaniem. Bo etapówka to zupełnie inny rodzaj jeżdżenia niż nawet cotygodniowe starty w imprezach kolarskich. Po pierwsze jedziemy 3-4 a nawet więcej dni z rzędu, po drugie organizatorzy z reguły szykują trudniejsze pod względem wysiłku, wymagań kondycyjnych i technicznych trasy w porównaniu z kolejnymi edycjami danych Cykli. I tak na przykład Bike Adventure w wersji Pro zbliżone jest do tradycyjnego giga Bike Maratonu, wersja fun z kolei przewyższa dystanse mini.  Chcąc przyciągnąć słabszych zawodników, takich jak ja, praktycznie każda etapówka doczekała się wersji ½ czy ¼. Po trzecie etapówka to zmienne warunki pogodowe, a w zasadzie to nieprzewidywalność pogody. W 2013 r. pierwsze dwa etapy Bike  Adventure jechaliśmy  w ulewie i błocie, by na dwóch kolejnych walczyć w upale. Z kolei rok później upał towarzyszył nam przez cała imprezę. Po czwarte to test dla sprzętu. Rzadko rower jest w stanie przetrwać cztery dni jeżdżenia w błocie, zatem klocki hamulcowe i inne drobiazgi na zapas trzeba zabrać obowiązkowo. Na koniec warto pamiętać o dobrym noclegu. Zaobserwowałem także, że etapówki maja swój scenariusz. Z reguły pierwszy etap jest względnie spokojny, tak by oswoić się z terenem. Warto zapoznać się  z opisami tras, aby wiedzieć, który etap będzie tym królewskim - czyli najcięższym z reguły pod względem technicznym i kondycyjnym. Taki etap wysysał ze mnie siły i każdy kolejny jechałem na przetrwanie. W Bike Adventure takim etapem był ten do Karpacza.  Natomiast ostatni etap nigdy nie należał do łatwych.

Od 2016 r. Cezary Zamana, organizator Cyklu Mazovia, zaproponował etapówkę w Beskidach.  Kiedy okazało się, że termin pasuje, to od razu zdecydowałem się jechać. Na specjalne przygotowania czasu nie było, przede wszystkim dojeżdżając do pracy robiłem kilometry, ze dwa razy pojechałem na imprezy Strefy MTB, czy Kaczmarek Electric.  Na jeżdżenie zabrakło czasu w ostatnich dwóch tygodniach poprzedzających starty, ale co tam. Jedziemy  z Krzyśkiem.  Wracamy niejako do źródeł, kiedy to startowaliśmy w Grzegorza Golonki, czy Bike Maratonach, początki sięgają 2008 r....

Biuro zawodów w szkole w Stryszawie. Odbieramy pakiet startowe. Na razie niewielka kolejka, dwie osoby w obsłudze. Na parkingu coraz więcej aut, dominują tablice rejestracyjne na literę W.

Pierwszy etap 13.07.2017 r. to prolog-jazda indywidualna do Hotelu Beskidzki Raj, podobno jednego z najwyżej położonego w Polsce. Najpierw  krótka rozgrzewka, która wiele powiedziała nam o warunkach jazdy. Czyli najpierw pionowe podjazdy, a to co miało być szutrowym zjazdem stało się błotnistą ścianką.

 Wystartowaliśmy  ze stadionu w Stryszawie. Najpierw okrążenie wokół płyty boiska, następnie wyjazd, przejazd mostkiem i płaski asfaltowy kilometr. Następnie zaczyna się podjeżdżanie. Skręcamy w prawo i ostro w górę między budynkami dopingowani przez mieszkańców. O jakie miłe, ciepłe przyjęcie, przy tym rzadko spotykanym nachyleniu nawet lekki ale życzliwy doping pomaga. Po 2 kilometrach wjeżdżamy na polną drogę, błotnistą i  wyboistą. Jest naprawdę ciężko, praktycznie od samego początku mocny pion w kliku miejscach powyższej 20 % przeważnie jednak 14-15%, więc nawet jeśli następuje wypłaszczenie wysiłek jest naprawdę duży. Jazda jest trudna, więc nie ma nawet czasu fascynować się widokami, ale klimaty beskidzkie już są. Najcięższej jest na czwartym i piątym kilometrach w lesie, bardzo trudny odcinek podjazdu przy coraz trudniejszej nawierzchni, do tego stopnia, że w pewnym momencie schodzę z roweru. Krótko prowadzę rower ale jak tylko mogę to wsiadam. Takich nachyleń jest dwa. Natomiast po wyjeździe z lasu trzeba powalczyć na stromym asfalcie i serpentyną wjechać na Surzynówke – 816 m.n.p.m, to dużo łatwiejsze niż leśne dukty. Wreszcie meta w Beskidzkim Raju. Na mecie nagroda-widoki. Na to czekałem najbardziej. Właśnie po to przejechaliśmy 7 km i 440 w pionie. Ściągam bandankę, pot leje się z niej niczym z kranu. W miejscu gdzie wisiał tworzy się kałuża potu. Na mecie zabrakło gorących napojów a przydałyby by się bo wieje i zimno jak nie w lipcu, za to sporo ciasta i napojów. Po krótkim odpoczynku zjazd do Stryszawy. Jedziemy inna drogą asfaltem przez Przysłop, prędkości są takie, że kiedy wracam do biura zwodów strój mam suchy. Piękny początek. W klasyfikacji jeszcze nie jestem ostatni, natomiast Krzysiek zaczyna od 170 open na 219 i 24 w m4.

 

Drugi etap to Stryszawa 14.07.2017 r.

Pogoda sprzyja, jest słonecznie dobry nastrój. Ruszamy ze stadionu w szkole w Stryszawie. Początkowe 2 kilometry asfaltowe, ale już lekko nachylone. To lekkie nachylenie ustępuje stromiźnie tuż za Kościołem, skąd zaczyna się 2-kilometrowy, podjazd pod osiedle Polańszczyki. Pierwsza wyrypa na tym etapie, rzecz jasna nie ostatnia. Jeśli pamiętacie początek w Myślenicach i lekko go zupgradujecie to wyjdzie właśnie ten podjazd. Od startu jestem w ogonie, ale jadąc spokojnie swoje coraz to kogoś wyprzedzam, są kolarze bardziej zasapani ode mnie. Szybki zjazd z potem dojazd polną drogą a raczej polem by ominąć błoto do kolejnego podjazdu i tam stop. Trzeba wprowadzać bo przed nami pionowy zabłocony wąwóz, chyba każdy tam wprowadzał. 

Potem nie jest łatwo to w góre to w dół i na 16 km rozjazd fun/pro. Tylko dzięki uprzejmości sędziego wjeżdżam na pro bo limit czasu parę minut wcześniej minął. Odcinek pro zaczyna się ostrego zjazdu, szeroka droga ale jak to w Beskidach wszędzie kamienie, głazy korzenie. Maksymalna koncentracja. Potem chwila na bufecie i jazda dalej a i dalej tym stromiej, podjazd pod Jaworzynę trzeba zbutować, bo nachylenie i miękka nawierzchnia nie pozwalają na wjazd. Ale potem na szczycie miły singlowy odcinek, dość długi. Najtrudniej jest w drodze na Jałowiec, tam w trzech miejscach pieszo, jeden odcinek do pokonania chyba tylko dla koni, którymi zwożone jest drzewo. Trochę butowania jest na trawiastym odcinku podjazdu. Potem już zdecydowanie łatwiej można pozjeżdżać.  Choć nawierzchnia nie jest łatwa ze względu na błoto.

Finałowy podjazd wiedzie do Beskidzkiego Raju od strony Przysłopu. Patrząc przed siebie widzimy asfaltową ścianę, więc do góry. Dzień wcześniej tędy zjeżdżałem, więc teraz nie dziwi mnie trudność tego podjazdu. Ale dajemy rade każde depnięcie na pedały to parę metrów do przodu i tak cierpliwie wjeżdżam w okolice hotelu. Teraz zjazd z Surzynówki pod prąd wczorajszego uphillu i tymi samymi ścieżkami leśnymi, już nie dziwię się, czemu wprowadzałem rower w dwóch miejscach. Czasami trudność podjazdu można ocenić zjeżdżając go. Końcówka to stromizna i jesteśmy na stadionie w Stryszawie. 53 km, ponad 1900 merów w pionie i 5 godz.i 24 min na rowerze. Miejsce rzecz jasna ostatnie, za mną jechał tylko quad zabezpieczenia medycznego. Krzysiek dużo lepiej, w czasie 4:11 76open   w kat. M4  -8. Ale było wszystko widoki, zjazdy, podjazdy to co Beskidy dają w wydaniu, w jakim jak żadne inne góry. Niestety nie załapuję się na posiłek regeneracyjny. Krzysiek czeka na mnie z ciastem, które dla mnie uratował.

15.07.2017 Zawoja

Czy ktoś był na mtb w Zawoi? Ja owszem, kiedy maraton organizował tam Grzegorz Golonko. Niezależnie jednak od tego, kto jest organizatorem jedno jest gwarantowane- wielkie połacie błota a drugie bardzo prawdopodobne-deszcz. Już w 2008 r. jedna zawodniczka z Bike Maratonu, kiedy w Polanicy przeprawialiśmy się przez błotko powiedziała, że Zawoja pod tym względem jest nie do pobicia. I tak też było w 2017 r. w nocy ulewa, rano lekki deszcz. Na szczęście Cezary Zamana nie zmienił planowanej trasy i otrzymaliśmy najlepszą jej wersję. Początek zbliżony do tego, co jechaliśmy z Powerade Marathon.

Start w Zawoi Centrum na stadionie lokalnego Klubu Piłkarskiego Watra. Już od startu pod górkę, początek to ok. 3-kilomety, lekkiego asfaltowego podjazdu w kierunku Zawoi Wełcza. Już na tym odcinku zaciętości nie brakuje, jeden z zawodników próbując wyprzedzać prawa stroną uderza w kierownicę innego roweru i ląduje w rowie Ale po kilku zakrętach zaczyna się uczta podjazdów, nachyleń a stopnia trudności nie zmienia lekki zjazd, boi ta za chwile to co zjechaliśmy musimy podjechać. Przede mną wjeżdża zawodnik, który kieruje jedną ręką, drugą ma zajętą, początkowo wydaje mi się, że szuka czegoś w telefonie. Kiedy go wyprzedziłem okazało się, że nie ma lewej dłoni i przedramienia. Rewelacyjny człowiek, mierzy się z takimi trudnościami. Mariusz z Olsztyna to dla mnie zwycięzca. Spotkamy się jeszcze na Gwieździe Północy. Po wjeździe na Solnisko (883 m n.p.m.) pierwszy wyraźny zjazd choć jego duża część to walka z błotem. Jest też szybki szutr. No i punkt kulminacyjny czyli wjazd na szczyt Jałowca na wysokość 1100 m.n.p.m. ma on liczyć 5 km i 400m przewyższeń. Jedziemy szutrem ale sporo tam luźnych kamieni. Ponownie jedziemy odcinkiem pokonywanym na etapie stryszawskim, tym razem w trudniejszych warunkach rewanżuję się i pokonujee go na siodle. a potem skręt w lewo i dalej coraz stromiej dodatkowo mgła i widoczność może na 1 metr. Ale nie ma co ustępować, nawet jeśli odcinek szutrowy wzbogacają korzenie, trzeba gdzieś szukać ścieżki uważać na rozrzucone gałęzie. Kładę się wręcz na kierownicy, wyciskam co mogę i daje to efekt - jadę może powoli, ale za to płynnie. W końcu jesteśmy na Jałowcu, pięknie szkoda, że nie ma widoku, z powodu mgły. Teraz zjazd trawiasty mamy dwie koleiny w drodze, środek to trawa, ale ja jadę poboczem po wysokiej trawie najszybciej i najbezpieczniej. Znowu przestaje się dziwić, czemu wczoraj, w przeciwnym kierunku momentami prowadziłem rower. Potem droga leśna pełna błota choć coraz więcej kałuż to prostu bagna. Długo trwa ta jazda kilka razy trzeba zaatakować podjazd, aż wreszcie jest Lachów Groń (1045m) a z niej zjazd do Koszarawy. To jeden z najpiękniejszych odcinków mtb, jakie miałem kiedykolwiek okazję jechać od początku duże nachylenie sporo luźnych kamieni pod kołami  korzenie, potem techniczny singiel po łąkach, wąska ścieżka po pastwisku, kręta nachylona a ileż frajdy daje jej pokonanie. Potem wjazd do Koszarawy i  przejazd między ogrodzeniami z siatki (jak w Piwnicznej Zdroju), piękny jest tez odcinek przy kapliczce.

W Koszarawie trochę asfaltu i znowu w góre skręcamy w prawo by jechać  wdłuż rwącej rzeki, cóż  za klimat, oczywiście o błocie nie wspomnę.  Na Przełęczy Klekociny, bufet, jedna butelka wody idzie na umycie osprzętu, trochę bananów, izotonu, zdjęcie i ruszamy do mety. Początkowo ok 500 m podjazdu, mijam zaparkowanego w lesie Fiata 126 p, wygląda na sprawny. Potem zjazdy. Leśny trawersowany wijący się singiel co chwile błotne skręty a raczej spady  w lewo i zapach czosnku.  Nagrodą za pokonanie tego odcinka widoczek. Potem zjazd zwany Grzędą w lesie, który przejeżdżam tyko na początku i w końcowej fazie, reszta z buta bo to wąski zjazd po kamieniach i widokiem w mini przepaść.

Ostatni kilometr to urokliwy interwał wzdłuż rzeki do mety. Tym razem załapuję się na ostatnią porcję kwaśnicy na mecie. To był piękny etap, na którym jedna z najważniejszych polskich tras mtb znakomicie się obroniła.  podjazdy chmury piękne ponad 37 km, 1335 m w pionie  w ciągu 4 godz i 17 minut. Krzysiek znacznie szybciej 3:26, open 88, M4 – 10.

16.07.2017 r. Maków Podhalański

Maków Podhalański wydał mi się najłatwiejszą  z trzech tras a okazał się najcięższym etapem. Tym razem zaświeciło i przygrzało słońce. wystartowaliśmy z centrum Makowa Podhalańskiego.

Praktycznie od razu pod górę choć nieco łagodniej z porównaniu z poprzednimi trasami. Na szczęście rozjazd usytuowano już po 3 kilometrach, więc podjazd i 200m terów w pionie pokonałem na tyle szybko, by zmieścić się w limicie. Oczywiście zapowiedzi trasy te widoki, panoramy mogły skłonić do wybory dystansu ½ pro, ale jak jedziemy pro to końca. Zatem na Górze Makowskiej mimo zmęczenia w lewo. Trasa została wydłużona do 60 km. Początek tego pro jakby na przekór, miał na celu skłonienie do powrotu na krótszy dystans oto zjazd opisany jako szybki okazał się grząskim błotem a po jego przebrnięciu pojawił się stromy podjazd dla mnie nie do wjechania. Zatem prowadzimy, byle nie stracić werwy.

No i warto było bo to Suchej Beskidzkiej zjazd prowadził jakimiś nieuczęszczanymi singlami, między drzewami, tak naprawdę gdyby taśmy nie było to by nie było wiadomo którędy jechać. takie zjazdy pokonane siodle dodają radości. Potem dość długi odcinek asfaltowy przez Sucha Beskidzką i przez wały przy nowo wybudowanym zalewie w Zembrzycach. Dalej sporo podjeżdżania przez wioski i zjazd do Budzowa na niespotykanej prędkości szutrem i asfaltem. Do bufetu prowadzi droga tylko w teorii, bo w wielu miejscach błoto uniemożliwiało jazdę, więc trochę trzeba poprowadzić rower. Potem  kolejne wzniesienia i piękna góra Kamienna z zapierająca dech panoramą. A z niej techniczny emocjonujący zjazd – esencja zjeżdżania mtb-kamienie korzenie, slalomy, poszukiwanie ścieżek. Drugi singiel prowadzi do Makowa Podhalańskiego, ten nieco trudniejszy  technicznie i bardzo zabłocony. Wreszcie ostanie kilometry ulicami Makowa i upragniona meta. Tradycyjnie zabrakło posiłku regeneracyjnego, ale za to bufet na mecie obfitował w owoce i izotony. Niemal 57 km, ponad 1800 w pionie w 5 godz. i 38 minut. Krzysiek z czasem 4:18, 79 open w m4 -9. Ostatecznie Krzysiek był open 79/103, w kat m4 7/13. Gratulacje.

Imprezę ukończyło prawie 200 osób, o dziwo więcej na dystansie Pro.

Ogólnie po za posiłkami regeneracyjnymi i niektórymi nieco okrojonymi bufetami świetna impreza, moim zdaniem dla każdego i dlatego godna polecenia. Zapewne organizacyjnie i dystansowo z czasem się rozwinie. Planując sezon 2018 r. warto rozważyć wpisanie tej imprezy do kalendarzy, nie zamiast lecz obok nawet Beskidów Trophy, Sudetów Challenge, czy Bike Advenure.  Już na marginesie dodam, że Gwiazda Południa była najtańszą etapówką górską.

To pierwsza część relacji, niebawem przeczytacie o etapówce Gwiazda Północy. Zapraszam.